wtorek, 29 kwietnia 2014

dzień siódmy

Dnia siódmego się powinno odpocząć. To ja odpoczywałam i nic nie pisałam. Miałam wolne i jak to zwykle bywa, staram się wtedy nie siedzieć w necie tylko delektować się wszelaką wolnością.
Nie było mnie kilka dni i trawka za oknem pracowym pięknie się rozrosła. Tak ładnie, że zaraz pewnie zjawią się kolesie w kombinezonach z piłami i pomogą jej w tym, żeby już nie cieszyła moich oczu.

Zbliża nam się znowu trochę trochę wolnego. Ja w sobotę znowu idę na chrzest, ale tym razem połączony ze ślubem rodziców dziecka, co jest dla mnie wieeelką nowością. Był ktoś z Was na takiej uroczystości?

Oczywiście nie muszę zastanawiać się nad prezentem, bo zadziała jak zwykle ciocia koperta, ale najważniejsze, że nie pokłócę się z Panem X, bo chyba wyniósł jakieś wnioski z ostatnich przygotowań i już tydzień wcześniej sprawdził stan swojego garnituru, ale na pytanie -w jakiej pójdziesz koszuli?- odpowiedział krótko - w czystej.

Jaki macie stosunek do prezentów w formie wypełnionej koperty? Nie przepadałam nigdy za chodzeniem na wesela więc nie znałam tych niepisanych zasad co i ile. Kilka lat temu moja przyjaciółka miała ślub i zapytałam jej ile powinno się dać i usłyszałam, że tyle ile wynosi opłata za jedna osobę plus nawiązka. No, ale skąd wiemy ile wynosi opłata? Jeśli jest to bliska osoba, z którą mamy luźne stosunki możemy zapytać wprost ile kosztuje nasze jednodniowe utrzymanie, ale jeśli nie wypada nam zapytać? Musimy wtedy zadecydować sami. No, ale czym się kierować? No i ile dać jeśli idziemy sami, w parze albo jesteśmy rodziną z dziećmi? 

A może wyjściem z tej sytuacji byłby sposób amerykański, z listą prezentów? Ale to pewnie też niezbyt dobre, bo narzucasz przecież kwotę jaką ktoś musi wydać, a poza tym młodzi ludzie często przed ślubem już dawno mają wspólne gospodarstwa domowe i posiadają w domach wszystko, co jest im niezbędne.

Jak wybrnąć? Po prostu trzeba dać PREZENT. Wszystko jedno czy w formie kasy w kopercie czy jakiegoś podarunku, ale nie należy kalkulować zbyt dużo i traktować wesela jako jakiejś inwestycji, która ma się zwrócić młodym tylko imprezy, na którą ktoś nas zaprosił. Liczę w duchu, że nie dla korzyści materialnych choć jesteśmy dobrze radzącymi sobie, bezdzietnymi osobnikami...

Cmok
X

środa, 16 kwietnia 2014

dzień szósty

Miałam dziś cudowny sen, w którym zmodziłam i zmontowałam piękny filmik modowy. Byłam nim zachwycona:) Pałam się czasem robieniem zdjęć i amatorskich filmików więc był to przyjemny sen.

Mam nadzieję, że po ostatnim poście nikt nie wziął mnie za wariatkę i antysemitkę, bo nią nie jestem. Wkurza mnie tylko, gdy ludzie na siłę chcą podkreślać swoją odmienność.

Dziś o zakupach. Jestem ostatnio maniaczką kupowania przez internet. Nie jest to najzdrowsze, bo w sklepie mam więcej hamulców, a tu ciągle mnie atakuje jakaś przecena i non stop wydaje mi się, że znowu jest mi coś potrzebne. Zaczynając od zwykłych, codziennych w Tesco online, poprzez złote wyprzedaże, fashion days, a kończąc na allegro, szafie i vinted. Kupuję, wymieniam, sprzedaję, a moja szafa pęka w szwach. Tłumacze to sobie kompletowaniem szafy dorosłej kobiety, która już powinna mieć swój styl, a jej garderoba powinna składać się z uniwersalnych i ponadczasowych elementów, które tworzą ze sobą nieskończenie wiele setów.

Tak jest w teorii. W praktyce wygląda to tak, że jak na każdą kobietę przystało jest mi ciągle mało!!! Jak zawalczyć z tym procesem? Znam wiele metod kupowania z głową. No i co z tego? Nic! 
Lubię się czuć zadbana i uwielbiam się stroić. Już jak byłam mała, czekałam tylko aż moja mama gdzieś wyjdzie  żebym mogła plądrować jej szafę i rysować sobie po twarzy kolorowymi kosmetykami. Wkładałam wiśniowe szpilki w rozmiarze 39, brałam do ręki okrągłą szczotkę i tak stawałam się gwiazdą estrady.

Dziś nie jestem żadną gwiazdą, ale nadal lubię się pacykować. Choć tęsknię trochę do czasów, kiedy zakładałam flanelową koszulę w kratę albo bluzę fruit of the loom i byłam przeszczęśliwa :)

Całuję
X

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

dzień piąty

O dziwo całkiem dobrze dziś spałam. W moim przypadku nie jest to oczywiste, bo sypiam fatalnie. Budzi mnie każdy szmer, mlaskanie psa, a czasem nawet moje własne pochrapywanie :) Cierpię też na przedziwną przypadłość (może ktoś z Was też ma coś podobnego) mianowicie mam cholernie realistyczne sny i budzę się zawsze zmęczona jak gdybym wcale nie spała. 
Wczoraj jednak miałam dość aktywny dzień więc padłam na pysk dość wcześnie i tak już zostało do 8:15.

Rano włączyłam sobie powtóreczkę "na językach", bo lubię być na bieżąco z głupotą celebrytów. I po raz kolejny zobaczyłam tam twarz Michała Piróga, do którego mam uczucia... ambiwalentne. Opowiadał oczywiście o swojej książce (bo wszyscy poza byciem kucharzami, jesteśmy przecież pisarzami) i niezbyt udanym wywiadzie dla "Wprost". Jest jedna rzecz, która wkurza mnie w nim wybitnie. Michał żył sobie kilkanaście czy tam kilkadziesiąt lat jako polska poczwarka. Przez cały czas jednak czuł, ze coś jest nie tak, że on chyba nie pasuje do polskich robali. Aż w końcu pewnego dnia jego babcia zlitowała się nad nim i opowiedziała mu, że pochodzi z rodziny żydowskiej. I tak Michał polska poczwarka rozwinął skrzydła i stał się żydowskim motylem, który wreszcie czuje się cudownie w swoim ciele i wie, że jego miejsce jest w Tel- Avivie.
Co mnie irytuje? Ano to, że nagle zaczął o sobie opowiadać, że jest stuprocentowym Żydem. W dodatku pewnie wiele osób go szykanuje z tego powodu, bo przecież nie pomyślał, że może dlatego, że zwyczajnie nie lubią go jako człowieka. Ciągle teraz musimy wysłuchiwać historii o jego żydostwie i jak to możliwe, że książka nie nosi tytułu zaczerpniętego z Gravesa ("Ja Klaudiusz") - "Ja Żyd".

Absolutnie nie mam nic przeciw jakiejkolwiek inności czy to rasowej, kulturowej, wyznaniowej itd.
Chodzi  tylko i wyłącznie o to, że prawie każdy z nas posiada w swojej rodzinie przodka innej narodowości co nie czyni nas od razu mniej Polakami. Sama posiadam takowych, ale większość mojej rodziny to Polacy, ja urodziłam się w Polsce i jestem Polką.

Piróg może oczywiście dumnie podkreślać, że ma w sobie żydowskie korzenie, ale niech przestanie mówić o sobie, że jest Żydem, bo jest też Polakiem. Ciągle widzę jak promuje na swoich ubraniach gwiazdę dawida, ale nigdy nie widziałam żeby miał na sobie polską flagę. Po co więc tutaj siedzi? Może zacząłby promować Polskę na izraelskich salonach? 
Strach się bać jak skapnie się, że wszyscy pochodzimy z Afryki...

sobota, 12 kwietnia 2014

dzień czwarty

Beznadziejnie dziś spałam. Pies wymiotował w nocy, bo Pan X dał mu wczoraj smażoną rybę. Przebudziłam się po 3, a ostatnio nasłuchałam się, że jeśli budzisz się o tej porze to obserwuje cię ktoś z zaświatów. Na dodatek śniły mi się dwie zmarłe już osoby. Ja podchodzę sceptycznie do takich rzeczy, ale Pan X bardzo w to wierzy. Jest zafascynowany piłką nożną, kosmosem i życiem demonów. Nie wiem skąd to się u niego wzięło. Pewnie za dużo horrorów za młodu.

Wkurzyło mnie to, że jak już się obudziłam to nie mogłam zasnąć. W pokoju obok ostro na zmianę chrapali moi rodzice (musieli na miesiąc się do nas przenieść). Po chwili dołączył do nich pies, który też równo jechał obok mojego ucha.

Rano wzięłam prysznic i zrobiłam sobie manicure, bo przecież dziś ten chrzest.
Pan X zadzwonił do mnie przed chwilą czy wypłacić kasę z bankomatu na prezent. Oczywiście!
- Skocz jeszcze po jakąś pamiątkę , w sensie kartkę.
- Po co pamiątka?
- A jak dasz kasę?
- W kopercie
- W samej kopercie? Nie kumasz, że tak nie wypada, tak się nie robi? To nie jest łapówka.
-To gdzie ja mam iść? Zabrałaś mi auto!
- Nie wiem, siedziałeś w domu, mogłeś o tym pomyśleć wcześniej. To twoja rodzina, ty jesteś chrzestnym. Ja nie przypominam sobie żebyś musiał dbać o prezenty i oprawę jeśli coś dotyczy mnie i mojej rodziny. Ta sama sytuacja była jakiś czas temu, gdy szliśmy na chrzest do Twojej kuzynki!
- Zabrałaś mi auto, zabrałaś mi auto, ble ble, nie gadam z Tobą już, zabrałaś mi auto. -rozłączył się.
K...wa! Czemu on nigdy nie powie po prostu "o sorry, zawaliłem, ale nie martw się załatwię to". Nie, nie, zawsze musi być czyjaś wina, zawsze coś stoi na przeszkodzie i utrudnia mu życie i nigdy nie jest to on sam.

Zastanawiam się dlaczego kobieta musi myśleć zawsze i o wszystkim? Czemu muszę być informacją, kucharką, GPSem, personal shopperem i pomysłodawcą? Czy są tacy mężczyźni, którzy są po prostu mili i ogarnięci? Poproszę o zgłoszenia na maila

Całuję
X

piątek, 11 kwietnia 2014

dzień trzeci

Na szczęście dziś już piątek. Strzeliłam sobie pyszną latte i odliczam czas do końca pracy.

Przed nami, w weekend chrzest, na którym mój mąż został wytypowany na chrzestnego. Żaden to zaszczyt, zwłaszcza, że niespecjalnie utrzymujemy kontakty z rodzicami dziecka, ale jest to rodzina.
Sama nie mam dzieci, ale zastanawiam się jakie obiera się kryteria w doborze chrzestnych. Pewnie jak się ma rodzeństwo to po najniższej linii oporu, ale gdy się go nie ma? 
Sama najchętniej nie ochrzciłabym swojego dziecka i dała mu wybór w przyszłości, ale z drugiej strony co zrobić kiedy ono pójdzie do szkoły? Poza tym pewnie zrobiłabym to bardziej ze względu na obyczaje i szacunek do swoich rodziców niż wiarę.

 Dla mnie osobiście religia w szkołach nie powinna mieć racji bytu jako przedmiot, a już na pewno nie taki, na którym stawia się stopnie. Przecież wiadomo, że jak dziecko MUSI się czegoś nauczyć to tym bardziej mu się nie chce. Sama zrezygnowałam w liceum, zaraz po bierzmowaniu z lekcji religii. Nie było łatwo przekonać mamę do wypisania zwolnienia, ale jakoś się udało. Życzyłabym sobie żeby w szkołach pojawiła się etyka, na której osoba świecka mogłaby opowiadać dzieciakom o różnych religiach. Taka wiedza jest potrzebna przede wszystkim do szerzenia tolerancji. Wychowanie w konkretnej wierze pozostawmy rodzicom.

Według mnie wiara katolicka sprowadziła się do obrządków, których miało tam nie być. Ale o samej wierze kiedy indziej, bo to temat na dłuższe dywagacje. 
Po co wybieramy rodziców chrzestnych? Teoretycznie maja pomagać w wychowaniu dziecka w wierze katolickiej. Czemu więc wybór padł na mojego męża? Osobę, która nie chodzi do kościoła, a jeśli już wyraża się o katolikach to tylko źle. W końcu czemu wybór padł na niego skoro nie jest blisko ani z narodzonym dzieckiem, ani tym bardziej z jego rodzicami? Bo jest pierwszy z brzegu? Bo nie ma nikogo innego? Bo nie ma własnych dzieci i będzie serwował fajne prezenty?

Początkowo Pan X nie chciał się zgodzić, ale po namowach swoich, bogobojnych (księdzobojnych!) rodziców, zdecydował, że powie "tak". Gdy zadzwonił telefon z pytaniem "czy mógłby?", po jego odpowiedzi, że się zastanowi nastało milczenie. Wszak to decyzja oczywista, nad czym się tu zastanawiać?! Oczywiście wiąże się to nie tylko z opcją kupowania prezentów czy wpakowania kilku papierków z bankomatu do koperty, ale przede wszystkim z kłopotliwymi sytuacjami takimi jak: pójście do spowiedzi wbrew własnej woli, załatwianie zaświadczenia, że należy się do parafii, tłumaczenie się w kancelarii co robi się w życiu i dlaczego nie przyjmuje się księdza oraz wiele innych jak dla mnie cholernie osobistych rzeczy.

Szanuję każdą wiarę i poglądy innych ludzi, choć niekoniecznie muszę się z nimi zgadzać. Nie mam też nic przeciwko chrzczeniu dzieci i wybieraniu na ich chrzestnych kogo nam się tylko podoba, ale musimy też być na tyle tolerancyjni by zrozumieć, że ktoś wcale nie musi się na ten wybór godzić. I co ważniejsze: nie musimy kogoś maglować jak Gajos Jandę w "Przesłuchaniu" dlaczego ten nie ma na to ochoty.

Całuję
X

czwartek, 10 kwietnia 2014

dzień drugi

A może jednak zabawić się w Bridget Jones? W sensie rozliczania się z niezdrowym życiem na forum. Może jak napiszę ile pochłonęłam kalorii to będzie mi wstyd? Ale jaki wstyd? Przecież nikt nie wie kim jestem hehe. Ale użalać się nad sobą mogę, tak po babsku. Swoja drogą kupiłam ostatnio najnowszą część Bridget i napiszę jak przez nią przebrnę, ale nie wciągnęła mnie na razie jak dwie pozostałe.

Jako, że wybuchła jakiś czas temu moda na kulinaria i absolutnie każdy dziś jest kucharzem i krytykiem kulinarnym. Sama wpadłam w wir oglądania programów tego typu. Rzecz jasna nikt już nie przyznaje się do jedzenia bigosu, fasolki po bretońsku czy żurku, a już co tu mówić o gotowaniu takich rzeczy. W dobie foodporn, nie możesz pochwalić się zdjęciem kaszanki. To musi być coś, czego nikt jeszcze nie zna. Choć powiem szczerze zdziwiła mnie wczoraj Jessica Mercedes, gdy umieściła na swoim insta zdjęcie, na którym je zwykłą kanapkę i przegryza ją ogórkiem. Coś niesamowitego.

Sama lubię gotować, ale nienawidzę się babrać. Dlatego w moim menu znajdują się głównie rzeczy, które mogę zrobić w szybkim tempie. Zawsze zadziwiały mnie kobiety w mojej rodzinie, które niedzielny obiad gotowały... całą niedzielę. Lata temu odkryłam na BBC lifestyle program "Zapraszam do stołu", który u nas TVN wypuścił jako "Ugotowani". Bardzo lubiłam ten program w wersji brytyjskiej, ale w polskiej już zaczął mnie grubo nudzić.

Nigdy nie oglądałam "Masterchefa", ale jestem za to fanką programu "Top Chef". Zasiadłam więc z wielką ciekawością przed telewizorem żeby zobaczyć Wojciecha, Modesta(?) "kamienną twarz" Amaro w kolejnym kulinarnym show "Hell's kitchen". Rzecz jasna jarałam się kiedyś Gordonem i chciałam zobaczyć wersję made in Poland.
I co? Program okazał się... głupi (chciałam dać tu wyszukane słowo, ale po co?). Amaro ma nadal twarz jak sparaliżowaną botoxem tyle tylko, że znaczniej głośniej wypadają mu z niej słowa. Uczestnicy dostają menu do nauki i maja na to podobno jedną noc. Oczywiście wiedzą już w jakiej będą  drużynie i strasznie ciężko im rokminić żeby od razu podzielić się na stanowiska i nauczyć się po jednym przepisie. Rzecz jasna każdy "uczy się" wszystkiego by na koniec nie umieć nic.
Zastanawiałam się o czym jest ten program, bo na stówę nie o gotowaniu. O tym jak poniżać ludzi według scenariusza? Sama nie wiem. Chyba nie widzę jednak sensu śledzenia jak ludzie każdego tygodnia dostają OPR o wszystko powtarzając w kółko "tak chef, oczywiście chef, tak jest chef".

Całuję
X

środa, 9 kwietnia 2014

dzień pierwszy

Cześć.
Nie jestem nowa w blogosferze, ale mój dziennik jest nowiutki. Zamiast zakładać setny zeszyt z zapiskami postanowiłam zacząć pisać tutaj. Dlaczego Pani X? Ponieważ- jak napisali Kraus i McLaughlin w "Niani w Nowym Jorku"- robię to na potrzeby tej historii. Pewnie moja pokryje się z wieloma Waszymi. I dobrze! Nie pretenduję do roli polskiej Bridget Jones, ale chciałabym regularnie i lekko pisać o tym. co lubię, co u mnie słychać i co mnie wkurza. Mam nadzieję, że ten blog spotka się z pozytywnym odzewem. 

Na początek opowiem nieco o sobie. Zbyt wiele nie mogę zdradzić, bo przestałabym być anonimowa :) Pochodzę z dużego miasta. Jestem chyba jeszcze dość młoda, choć biorąc pod uwagę coraz wcześniejszą umieralność, chyba jestem już w wieku średnim. Skończyłam w życiu kilka szkół, osiągając tytuł magistra, który oczywiście na wiele mi się w życiu nie zdał. Nie mam rodzeństwa, nie mam dzieci, ale mam rodziców, męża i psa. Pracuję w niewielkiej firmie i w zależności od dnia cyklu mam albo wielkie ambicje, albo mam wyje...ane. Kocham jeść, co jest oczywiście przyczyną wielu problemów, ale mam do tego takie podejście jak do swojej pracy.

Dziś jest środa. Moi szefowie wyjechali na urlop i nie mam zbyt wiele pracy. Nie ze swojej winy, po prostu taki jest okres, ale pewnie kiedy wrócą okaże się, ze wszystko się ruszyło i oczywiście po raz kolejny wyjdzie na to, że świat hula tylko wtedy kiedy oni są w pobliżu.

Miałam się odchudzać, ale właśnie zamówiłam naleśniki ze szpinakiem po kołderką z zapiekanego sera. Może taki mój los, że miłość do żarcia wygrywa z pragnieniem pięknej sylwetki. Ale wychodzę z założenia, że lepiej umrzeć grubo niż żyć z siostra frustracją.

Całuję
X